12 osób poniosło śmierć, a ponad 134 zostały ranne we wczorajszej eksplozji, która miała miejsce na stacji metra w centrum Mińska. Białoruskie władze oznajmiły, że był to atak terrorystyczny. Prezydent Alaksandr Łukaszenka stwierdził, że Białorusi "rzucono bardzo poważne wyzwanie".
Prokurator generalny Andrej Szwed, który stoi na czele grupy śledczej zajmującej się okolicznościami zdarzenia, oświadczył, że "na stacji metra Oktiabrskaja doszło do zamachu terrorystycznego". Na razie nie wiadomo, czy wybuch nastąpił na peronie, czy w wagonie metra. Świadkowie twierdzą, że widzieli wielu rannych i zmasakrowane ciała.
Podczas ewakuacji nie doszło do paniki. Służby ratunkowe pojawiły się krótko po tragedii. Do trzech szpitali przewieziono kilkadziesiąt osób. Do kliniki trafiło 20 najbardziej poszkodowanych, stan 11 z nich określa się jako ciężki.
Białoruski prezydent nakazał wzmocnienie środków bezpieczeństwa, a resortowi obrony – sprawdzenie stanu materiałów wybuchowych w magazynach. Ponadto polecił skorzystanie z pomocy lekarzy i specjalistów z Rosji. Część komentatorów twierdzi, że tragiczne wydarzenia mogą stać się pretekstem władz do zaostrzenie stanowiska wobec opozycji.