W niedzielę w Chicago odbędzie się kolejny szczyt NATO, który zapowiadany jest jako jeden z najważniejszych w historii Sojuszu Północnoatlantyckiego. Właśnie na nim mają się rozstrzygnąć dalsze losy wojny w Afganistanie. Około pięćdziesięciu przywódców Zachodu - i sprzymierzeńców, będzie rozmawiało przez dwa dni na temat międzynarodowego bezpieczeństwa.
Kluczową postacią w rozmowach będzie nowy prezydent Francji, który obiecał swoim wyborcą, że do końca tego roku wycofa wojska z Afganistanu - 3,5 tys. żołnierzy. Planowo miało to zostać uczynione w grudnia 2014 roku. Francois Hollande co by nie zrobił i tak będzie krytykowany, bowiem albo oszuka wyborców albo złamie wcześniejsze zobowiązanie koalicyjne swojego kraju.
Bez wątpienia nie obejdzie się bez kłótni o to, kto i ile powinien łożyć na utrzymanie afgańskiej armii, która po wycofaniu wojsk NATO przejmie kontrole nad krajem. Amerykanie wyliczyli, że rocznie wyniesie to 4 mld dolarów. To i tak dużo mniej niż sam ich udział w wojnie - 100 mln rocznie! Jednak i tak do płacenia nikomu nieprędko.
USA zobowiązało się, że zapłaci 2 mld rocznie, a sam Afganistan musi dołożyć pół mld. Gdzie reszta? Resztę mają zapłacić koalicjanci. Obietnice wpłaty złożyli jak na razie tylko Niemcy (ok. 200 mln dolarów rocznie), Brytyjczycy (ponad 100 mln dolarów) i Australia (100 mln dolarów). Polska miałaby płacić 20 mln dolarów, jednak Radosław Sikorski jest zdania, iż pozostałą sumę powinny pokryć państwa, które nie wysłały swoich wojsk, a są w sojuszu NATO.
